COVID przy białaczce

COVIDu przy białaczce bałam się bardzo. Nieszczęśliwie, złapałam COVID trzy tygodnie przed przeszczepem. Jak to przeszłam i czy miałam powikłania? Odpowiadam w artykule.


Profilaktyka chorób zakaźnych przy białaczce


Umiem się chronić przed chorobami zakaźnymi. Unikam zbior-komu, jeżdżę rowerem, nie lubię tłoku, myję ręce po wejściu do domu, przed jedzeniem, po wypastowaniu butów… Jak urodził się mój syn to po każdym przewijaniu odkładałam go płaczącego do łóżeczka i pędziłam umyć ręce 😉 Trochę mam paranoję, zawsze miałam wrażenie, że zagrożenie mojego zdrowia przyjdzie „z zewnątrz”, nie ze środka mojego organizmu.


Kiedy zaczął się Covid łatwo mi było się izolować– parę miesięcy wcześniej rzuciłam pracę, przeniosłam się do rodzinnego miasta, gdzie nie bardzo miałam po co i z kim wychodzić. Poświęciłam się pracy nad zakupionym domem i ogarnianiem remontu.


Rygorystycznie i z przekonaniem przestrzegałam wszystkich obostrzeń- i nadal w nie wierzę. Dystans, higiena, ograniczenie częstotliwości zakupów… nie jestem specjalną fanką maseczek, zwłaszcza z takim podejściem jakie ma wielu rodaków- zakładania i zdejmowania ich brudnymi rękami, odkładania do kieszeni, po czym zakładania ponownie, itp. Zgroza. Nosiłam je jednak prawie zawsze, kiedy prawo tego wymagało. Teraz tym bardziej noszę w miejscach publicznych- no, ale immunosupresja. Wtedy nie zaszczepiłam się. Teraz planuję się zaszczepić, ale nie dlatego, że zmieniły mi się poglądy, ale dlatego, że trafiłam do grupy ryzyka.


W lipcu zaszłam w ciążę i wszystko robiłam z podwójnym zaangażowaniem. Po rozwiązaniu również, no bo przecież mam niemowlę w domu, którego nie mogę zarazić. Trochę wyluzowałam około kwietnia ’22, kiedy synek skończył roczek.


Potem zachorowałam i cyrk zaczął się od nowa. Dopóki byłam w szpitalu, mąż z synem mieli zarazkowe Eldorado- mogli spotykać się z kim chcieli i chodzić, gdzie chcą- ale na tydzień przed moim powrotem zarządzałam ich izolację, tylko niezbędne wyjścia i jak najmniej kontaktów z dziećmi. W szpitalu przeżyłam kilka poważnych infekcji i nie chciałam przez to ponownie przechodzić. Podczas mojego pobytu w domu właściwie nie kontaktowaliśmy się ze światem zewnętrznym poza tym, że mąż robił zakupy i spotykaliśmy się z najbliższą rodziną (moja siostra, jej chłopak i mój tata). Mąż pracuje zdalnie, więc to wiele ułatwiało.


Zakażenie COVID przy ostrej białaczce szpikowej


Działało jak marzenie, aż tu ni stąd ni z owąd złapałam COVID na trzy tygodnie przed przeszczepem! Może mąż przyniósł ze sklepu, a może to szalone wyjście na wieczorną, sobotnią Mszę Świętą, a może moja wizyta u lekarza w Katowicach. Fakt jest taki, że całą rodziną się rozchorowaliśmy, test wykazał COVIDa.

Od razu umówiłam się na teleporadę do mojego lekarza rodzinnego. Zaordynował leki przeciwwirusowe i szczególne wyczulenie na wszelkie niepokojące objawy. Na szczęście pozwolił mi zostać w domu.


Chorobę znosiłam najlepiej z rodziny. Miałam temperaturę wahającą się między 37,5 – 38,5, czyli nie wymagałam podania leków przeciwgorączkowych. Miałam lekki kaszel i ból gardła. Osłabienie również, ale właściwie to wtedy cały czas czułam się słaba. Całe dnie leżałam w łóżku, czytałam i oglądałam filmy. Trwało to może z 1,5 tygodnia. COVID przy białaczce przebiegał dużo lżej niż się obawiałam.


Bardzo martwiłam się o to, czy COVID się nie uaktywni po podaniu chemii przed przeszczepem. Okazało się, że powinnam się również martwić o to, czy do przeszczepu w ogóle dojdzie. Przed przyjęciem na oddział zrobiono mi test na Covid, który wyszedł niejednoznaczny. Warunkowo przyjęto mnie na oddział z zastrzeżeniem, że test zostanie powtórzony następnego dnia i jeśli wyjdzie pozytywny, to przeszczep trzeba będzie przełożyć a komórki macierzyste zamrozić. Na szczęście drugi test również wyszedł niejednoznaczny, co potraktowano jako wynik ujemny.


Przez cały okres hospitalizacji wirus się już nie uaktywnił. Moja covidowa historia skończyła się happy-endem 🙂

***

marzec ’23, COVID w rodzinie


A na zdjęciu? Na zdjęciu zapis jednej z naszych nocek, i jednocześnie dowód na całkowitą zmianę rytmu dobowego onkorodziny. Leoś się przebudził w nocy, ale już nie zasnął, więc przyszli z Kubą do mnie na górę. Słuchaliśmy muzy, jedliśmy pizzę w łóżku i wygłupialiśmy się o 3:00 w nocy. Wszystko z termometrem pod ręką, bo gdyby temperatura podwyższyła się o 0,5 stopnia to miałam nakazane jechać na SOR. Taki COVID.


Pozostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top